marca 09, 2012

Otchłań Epizod 2: Krwawe żniwa


Otchłań
Epizod 2: Krwawe żniwa 


- Trzymaj tę kuszę nieco wyżej - instruowała mnie Raven już nieco poirytowana. – O, teraz lepiej. Strzelaj!
Strzała z osikowym grotem wystrzeliła i leciała w kierunku wyznaczonego celu. Niestety, moja ręka zadrżała i strzała, zamiast trawić w głowę ustawionej przede mną kukły, przeleciała tuż obok.
- Cholera! - zakląłem.
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Czy tak trudno jest strzelić z kuszy?
- Podejrzewam, że z bronią palną poszłoby mi lepiej.
Raven wywróciła oczami, po czym zaśmiała mi się prosto w twarz. Szybkim ruchem wyrwała mi kuszę z ręki, przeładowała i strzeliła prosto w środek głowy sztucznego celu.
- Tak to się robi, Russel. Co do broni palnej, to śmiem wątpić. Jeśli łapa drży ci przy marnej kuszy, to co z odrzutem od porządnej pukawki?
- Jak na przedwieczną wampirzycę, masz bogaty zasób współczesnego słownictwa.
- Phi.
Wraz z Raven wędrowaliśmy już trzy tygodnie i od tych trzech tygodni wampirzyca trenowała mnie, abym stał się lepszym wojownikiem. Starałem się być pojętnym uczniem, jednak nadal miałem pewne braki.
Pora sucha dawała nam się we znaki. Zapasy, które udało się uzbierać mojej towarzyszce powoli się kończyły. Dawno już opuściliśmy pustynne tereny i zbliżaliśmy się do małej osady. Z tego co zdążyłem zauważyć, podążaliśmy na zachód. 
- Riverblood. Zatrzymamy się tutaj na jakiś czas - powiedziała Raven.
- Masz tu jakichś znajomych?
- Jestem tu już bardzo długo. Zdążyłam zaprzyjaźnić się z wieloma osobami.
- Co to za miejsce? – spytałem.
- Riverblood to osada znajdująca się przy krwawej rzece. Niewiele jest tu takich miejsc. Praktycznie przez cały czas są tutaj zbierane zapasy krwi, żeby mieć czym się żywić podczas suszy. Teraz rzeka wyschła, ale kiedy krew znów zacznie padać z nieba, wszystko wróci do normy.
Szliśmy wąską ścieżką przechodzącą przez Riverblood. Miejsce to wydawało się ciche i spokojne. Raven chyba była tu znana, bo każda osoba, jaką mijaliśmy, witała ją z wielkim szacunkiem.  W pewnej chwili do wampirzycy podbiegł mały chłopiec, miał może z dziewięć lat. Chłopak był ubrany w szary podkoszulek, a spodnie miał uszyte z worka po ziemniakach, na nogach miał dwa różne buty; mimo wszystko jego twarz była roześmiana, rude włosy falowały na delikatnym wietrze, a zielone oczy błyszczały radośnie. Raven pogłaskała go po głowie, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Witaj, Rolandzie. Chyba znowu urosłeś.
- Naprawdę? Gdzie? - spytał chłopiec, przyglądając się sobie, po czym oboje wybuchli śmiechem. - Rolandzie, poznaj mojego przyjaciela. To jest Russel Fern. Trafił do nas jakiś czas temu.
- Witam pana, panie Fern.
- Miło mi cię poznać, chłopcze.
- Przepraszam, ale muszę już iść, matka kazała mi wracać na obiad.
Chłopiec ukłonił się i pobiegł w swoją stronę. Spojrzałem na moją towarzyszkę, a ta uśmiechnęła się lekko i skierowała przed siebie.  Doszliśmy do jednego z większych domów w osadzie. Jako jeden z nielicznych zbudowany był z czerwonej cegły. Raven zapukała w solidne czarne drzwi. Po chwili w przejściu ukazała się wysoka kobieta w brązowych krótko ściętych włosach i piwnych oczach. Wampirzyca miała na sobie białą suknię albo raczej togę… Trudno mi było to nazwać. W każdym razie wyglądała, jak jakaś bogini z greckiej lub rzymskiej mitologii.
- Raven? - odezwała się pięknym, melodyjnym głosem.
- Pozdrowienia ze wschodu, Lauro.
Kobiety wpadły sobie w objęcia. Laura spojrzała na mnie z zaciekawieniem kątem oka.
- Widzę, że przyprowadziłaś gościa.
- Tak. To mój przyjaciel Russel.
Wampirzyca wyciągnęła w moim kierunku dłoń, nie do uścisku, lecz tak, abym złożył na niej pocałunek. Nieco zaskoczony zrobiłem, co należało.
- Zapraszam do środka – powiedziała Laura.
Wewnątrz dom był przepiękny. W każdym pokoju stały rzeźby, przedstawiające bogów, ludzi i różne mitologiczne stworzenia. Meble były wykonane ręcznie z niewyobrażalną starannością. Usiedliśmy w salonie, Laura podała nam krew w małych dzbanuszkach. Kiedy byliśmy już nasyceni, gospodyni spytała:
- Więc, Russelu, jakież to okoliczności sprowadziły cię do tego przeklętego miejsca?
- Przybyłem tu z własnej woli. Pragnę odnaleźć moją rodzinę.
- Cóż za niezwykłe poświęcenie – odparła, otwierając szeroko oczy.- Od dawna jesteś wampirem?
- Od pięciu lat.
- To niewiele.
- Czasem mam wrażenie, że jednak stanowczo za długo - skwitowałem.
- Russel został przemieniony wbrew swej woli. Został oszukany przez Pradawnego – powiedziała Raven.
Streściłem Laurze moją historię. Wampirzyca słuchała jej z uwagą. Przez chwilę milczała jak zaklęta, myśląc o czymś bardzo intensywnie.
- Idźcie do gospody, zapewne chcecie uzupełnić zapasy krwi na dalszą podróż. Zostaniecie tutaj, czy od razu ruszacie dalej?
- Przyda nam się chwila odpoczynku - powiedziała Raven.
- Doskonale. Przygotuję wam posłanie.
Moja towarzyszka i ja poszliśmy do gospody po zapas krwi, po drodze usłyszeliśmy krzyki i doszedł nas zapach palącego się drewna. Spojrzeliśmy za siebie i zobaczyliśmy palące się wampiry biegające i turlające się, byle tylko ugasić swe ciała.
Raven dostrzegła dym, który wydobywał się w miejscu, gdzie stał dom małego Rolanda. Dziewczyna klepnęła mnie w plecy i pobiegła w tamta stronę. Nie czekając, ruszyłem za nią. Mijaliśmy palące się ciała mieszkańców osady, niektórzy mieli poodcinane głowy i kończyny.
- Bandyci kradną naszą krew! – krzyczeli wszyscy dookoła. 
Kiedy dobiegliśmy na miejsce, naszym oczom ukazała się makabryczna scena: Matka Rolanda klęczała przed jednym z bandytów i błagała go, aby przestał. Wysoki wampir w białych krótkich włosach wyjął swój miecz z pochwy i odciął jej głowę. Raven ruszyła w jego kierunku. Jednak ubiegł ją  Roland, który drasnął napastnika małym nożykiem w twarz.
- Ty mały gnojku! - krzyknął białowłosy.
- Stój!- krzyknęła Raven.
- A ty, to kto?- spytał wampir, uderzając chłopaka w tył głowy, pozbawiając go przytomności.
- Zostaw go!
Zostaliśmy otoczeni przez grupę bandytów. Białowłosy przywódca grupy wrzucił chłopaka na swojego konia - szkieleta, po czym powiedział:
- Jeśli chcesz zobaczyć tego gnojka żywego, spotkajmy się w wąwozie za cztery godziny. Przynieś ze sobą jeszcze sto litrów krwi. Nie zdążyliśmy się najeść. – Po tych słowach wsiadł na konia i odjechał.
Grupa wampirów dosiadła swoich wierzchowców i pognała za hersztem bandy. Raven zacisnęła pięści i zaklęła pod nosem.
- Musimy po niego jechać - powiedziałem.
- Nikt nam nie da stu litrów krwi. Poza tym nie mamy jak tego przewieść – odparła Raven.
- Ale musimy coś zrobić!
- Istotnie. Zostań tutaj i pomóż poszkodowanym. Ja ruszę za tamtą bandą.
- Sama? Odbiło ci!?
- Rób, co mówię! - Raven wskoczyła na konia jednego z mieszkańców osady.- Pożyczam na chwilę. - Mówiąc, to odjechała.


Ciąg dalszy nastąpi…

Czytaj też:

"Otchłań" w częściach na naszym blogu!


0 komentarze:

Prześlij komentarz