marca 25, 2012

Otchłań Epizod 3: Głos sumienia

Oto kolejna część opowiadania Piotra Charchuty, którego początek miał miejsce w styczniowym numerze naszego miesięcznika. Poznaj losy Russela Ferna - wampira.


Tak jak poinstruowała mnie Raven, pomagałem poszkodowanym mieszkańcom Riverblood. Pomagałem przy zbieraniu niedopalonych szczątków, które wrzucaliśmy na jedną kupę, aby potem je doszczętnie spalić. Między mieszkańcami lawirowała Laura, dzieląc się z nimi krwią.
            Wampirzyca podeszła do mnie, gdy wrzucałem na stertę ciał niedopaloną rękę.
- Może chcesz się napić?
- Dzięki. Straciłem chyba wszystkie siły.
- Martwię się o Raven.
- Ja także - odparłem.- Sądzisz, że powinienem zlekceważyć jej polecenie?
- Rób to co uważasz za słuszne, Russelu. Raven jest silna, ale los bywa okrutny.
- Masz rację. Jestem tego żywym albo raczej nieżywym przykładem.
            Zacząłem się intensywnie zastanawiać nad tym, co powinienem teraz zrobić. Robiło się coraz ciemniej, a Raven wciąż nie wracała. Przechodziłem niedaleko miejsca, gdzie były przywiązane inne konie. Podszedłem do jednego z wierzchowców i pogłaskałem go.
            Analizowałem wszystko bardzo dokładnie. Martwiłem się o Raven, ale nie chciałem jej przeszkadzać. Byłem tu nowy. Nie znałem jeszcze wszystkich tutejszych zwyczajów. Czułem się samotny, a Raven była moją jedyną przyjaciółką.
- Pomóc jej, czy nie pomóc? Oto jest pytanie. – Szekspir doskonale wiedział, co pisze. Każde pytanie zadanie w tej Hamletowskiej formie daje do myślenia. – Cholera! Sam już nie wiem. Mam przy sobie kuszę, ale czy uda mi się jej użyć?
- Fern! Ty idioto! - zabrzmiał głos znikąd.
- Co? Co jest grane? Kim jesteś? Gdzie jesteś?
- To, kim jestem, nie jest w tej chwili ważne. Ważne jest to, że masz kobietę i dzieciaka do ocalenia.
- Nie jestem wariatem, żeby słuchać głosu w mojej głowie.
- Nie irytuj mnie, Fern! Chcę ci pomóc. Raven potrzebuje twojej pomocy i gówno mnie obchodzi, co o tym sądzisz.
- Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać?
- Potraktuj mnie jak sumienie. Wkrótce się spotkamy. Mam nadzieję.
- Powiedz mi, kim jesteś do cholery!
- Spokojnie Fern. Wszystkiego się dowiesz… W swoim czasie.
- Hej! Nie znikaj! Słyszysz?! Hej!
            Jakkolwiek głupio to zabrzmi, ale głos w mojej głowie miał rację. Powinienem ruszyć dupę i pomóc Raven i Rolandowi. Miałem cichą nadzieję, że jeszcze żyli. Wsiadłem na wierzchowca i pojechałem tam, gdzie miało się odbyć spotkanie.
            Kiedy dotarłem na miejsce, z trudem łapałem się w kierunkach, było ciemno jak w dupie u Murzyna, a poza tym nikogo nie było. Wytężyłem wzrok i powoli zaczęły przede mną kształtować się rysy otoczenia. Po prawej stronie znajdowała się grota, po lewej ścieżka wiodąca na zachód. Przede mną natomiast malowało się zejście do wąwozu. Podszedłem do krawędzi i dostrzegłem leżące szkielety. Było to ciekawe, ponieważ były to ludzkie szczątki, a nie mogły to być szczątki wampirów, gdyż my po śmierci zamieniamy się w pył.
            Skierowałem się do wąwozu. Ześlizgnąłem się w dół. Zawiał lekki wiatr i tumany kurzu otoczyły mnie zupełnie jakby szykowały się do ataku. Szedłem przed siebie, łudząc się, że tu w dole znajdę jakieś wskazówki, które pomogą mi odnaleźć moją towarzyszkę i Rolanda.
            Nagle usłyszałem, jak coś się porusza. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem rozpadającą się stertę kamieni i wypełzającego z pod nich wampira. Natychmiast ruszyłem w jego kierunku i przygniotłem go do ściany. Był paskudny, nie miał lewego oka, był czarnoskóry i do tego miał bliznę na prawym policzku.
- Gadaj, gdzie twoja banda i dziewczyna z dzieciakiem!?
- Myślisz, że ci powiem? Głupiś.
- Może i tak, ale się nie poddam.
- Doprawdy?
            Wampir odepchnął mnie z wielką siłą i uderzyłem o ścianę wąwozu. Napastnik podniósł jedną z kości, dość solidną, i ruszył w moim kierunku. Zamachnął się, jednak ja zdołałem uskoczyć i poczęstować go kopniakiem w twarz.
- Tfu.- Wampir splunął krwią. – Pożałujesz tego, pajacu. Rozszarpię cię na strzępy. Jestem wielki Somel!
- Chyba już nie taki wielki, skoro leżałeś pod stertą kamieni.
- Ty gnoju!
            Somel wykonał szybki obrót na ziemi i podciął mnie, po czym z całych sił zadał cios w głowę kością, którą trzymał w łapie. Poczułem ból. Wampir kopnął mnie w bok i przeleciałem kilka metrów. Próbowałem się podnieść, ale  nie dałem rady.
- Nie poddawaj się!
            Kolejny głos w głowie, ale tym razem doskonale wiedziałem, kto to.
- Russel, posłuchaj mnie. Zostałeś stworzony przez mojego ojca. Płynie w nas ta sama krew.
- Kael? O czym ty mówisz?
- Co tam burczysz pod nosem? – spytał Somel i nadepnął mi na głowę. – Pora kończyć tę farsę.
- Russel! Ogarnij się! Masz w sobie moc. Krew de Kvatchów jest natchniona mistycznymi właściwościami.
- Ma....gia… - wydusiłem z siebie.
- Tak, właśnie. Odnajdź w sobie moc. Dokonaj niemożliwego. Od teraz będziesz posiadał moje wspomnienia. Będziesz wiedział, jak wykorzystać magię, którą i ja władam. Walcz, Russel! Wierzę w ciebie!
- Giń pajacu! - krzyknął wampir.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy zadał cios w powietrze zamiast w swojego rywala. Zbierałem siły. Ziemia wokół mnie drżała, pył, piach, kamienie i kości unosiły się delikatnie wokół mnie. Somel patrzył zaskoczony. Powoli cofał krok.
- To jak będzie? Powiesz, gdzie są twoi towarzysze, czy nie?
- Za nic!
- Czy mi się wydaje, czy się boisz wampirze?
- Somel… Somel nie boi się niczego!
            Kamienie krążące wokół mnie zaczęły uderzać w mojego przeciwnika z prędkością karabinu maszynowego. Po chwili do kamieni dołączyły kości. Wampir starał się robić uniki, ale słabo mu to wychodziło.
Murzyn w końcu wyskoczył w górę, i robiąc salto, zadał mi silny cios w klatkę piersiową. Ponownie leżałem jak długi. Kątem oka zobaczyłem moją kuszę, która w trakcie walki oderwała się od mojego ekwipunku i leżała na ziemi. Czarnoskóry  wampir wziął ją i wycelował we mnie. Przyszła chyba pora na to, żebym pożegnał się z życiem.
Wampir miał już pociągnąć za spust, kiedy coś go trafiło.
- AAAGH!!! Kurwa! Moja noga! Kurwa! Kurwa! Kurwa!
Somel zwijał się z bólu. W jego nodze znajdował się kołek. Przez pierwszą chwilę zastanawiałem się, kto mi pomógł. Później jednak wziąłem kuszę i wycelowałem w mojego rywala.
- Teraz gadaj!
- Droga na zachód! Jeden dzień drogi…. Nasz obóz… SZLAG!!!! JAK BOLI!!! Pomóż. Błagam.
- Nie - powiedziałem twardo i strzeliłem wampirowi w serce. 

Ciąg dalszy nastąpi…

0 komentarze:

Prześlij komentarz